SHORTSTORIES

Wieża

03.04.2018 01:06

Wieża stała tu od zawsze.

I odkąd pamiętam była terenem zakazanym. Zresztą, niewiele już z niegdyś potężnej budowli zostało. Mury wysokie do nieba, lecz kruszejące pod wpływem wiatru nie zachęcały do zbliżania się, stąd nikt naprawdę nie wiedział, co znajdowało się w środku. Ja też nie próbowałam. Lubiłam obserwować wieżę z daleka, jak wszystkie dzieciaki z plemienia. Przecież była zakazana!

Żadne z nas jednak nie śmiało się zbliżyć. Nasłuchaliśmy się zbyt wielu opowieści krążących pośród Kuul i sąsiednich plemion, legend o czasach, gdy ludzie byli potężni i zjednoczeni, a Mech dopiero co zaczynał swoją śmiercionośną wędrówkę. Starsi opowiadali przy ogniu jak w tamtych czasach wieża była otoczona miastem, którego ruiny były teraz ledwie widoczne pod warstwą roślinności, a w niej samej spotykano się, by rozmawiać z tymi, którzy mieszkali poza zasięgiem mułów.

Nie, to nie były muły. To było coś znacznie większego i szybszego. Słonie? Nie… Tej części opowieści Starszej nie do końca rozumiem. Nieważne. W każdym razie w tamtych czasach świat zdawał się być miejscem znacznie bardziej zaludnionym i lepiej skomunikowanym, zaś ludzie bliżsi sobie. Nawet gdy mieszkali wiele dni drogi od siebie nadal mogli porozumiewać się między sobą tak jakby stali jedno obok drugiego. Nawet gdy mówili różnymi językami… wystarczyło skorzystać z wieży, by rozumieć się bez problemu. Starsza zaklinała się, że sama w taki sposób rozmawiała z ludźmi z innych, odległych plemion. Co prawda nie pamiętała czasów świetności miasta, czy samej wieży, gdyż była małą dziewczynką, gdy miasto opustoszało, lecz wieża działała jeszcze przez jakiś czas. Coraz rzadziej można jednak było zastać kogokolwiek, kto chciałby rozmawiać. Świat stawał się pustym miejscem.

A potem nadszedł Mech.

Niektórzy mówią, że Mech był wcześniej, że to przez niego miasta wymarły, a wieże odeszły w zapomnienie. Jeszcze inni winią wieże za Mech. Popularne wśród Kuul są historie mówiące o tym, że bogom nie spodobało się, co ludzie porabiają, że uznali ich za zbyt dumnych, zbyt wyniosłych i zbyt mało wierzących. Postanowili przekląć nas odbierając możliwość komunikacji. Uznali, że ludzie powinni żyć w oddzielnych plemionach, jak od początku czasu, a nie gromadzić się w miastach i jeszcze porozumiewać na odległość.

Nie do końca wierzyłam w opowieści Starszych o klątwach, ale w razie czego trzymałam się z dala od wieży. Choćby po to, żeby uniknąć kar. Dziś jednak nie mogłam się dłużej wahać. Wieża była jedyną nadzieją, jaka mi pozostała na kontakt z mamą. Nadzieją, którą kultywowałam od lat. Marzeniem, którego nie ośmieliłam się spełnić. Marzeniem, które jutro będzie już poza zasięgiem. Do rana Mech pokryje jedyne pozostałe wejście do wieży. Może już się spóźniłam, może w środku zawładnął już wszystkim.

Powoli wspinam się w kierunku budowli, stąpając uważnie pośród ruin miasta. Łatwo się tu poślizgnąć.

Idąc staram się pokonać zaszczepiony przez Starszyznę strach przed klątwami. Niełatwo, jeśli stanowiły większość historii słyszanych przy ognisku od maleńkości. Wracam myślami do poprzedniego wieczoru, gdy Starsza w końcu zdecydowała się przekazać mi talizman od mamy. Nie znałam jej. Poszła walczyć z Mchem zostawiając mnie pod opieką plemienia Kuul, kiedy ledwo co zaczęłam chodzić. Pamiętam jedynie kilka oderwanych obrazów, delikatną woń mydła przemieszaną z naturalnym zapachem skóry, lekko gardłowy głos zawsze miło szepcący mi do ucha, miękkość jasnych włosów…

Jest nas wiele, sierot pozostawionych starym kobietom na wychowanie, gdy wszyscy, tak mężczyźni jak i kobiety w sile wieku, poszli zatrzymywać Mech. Żyjemy prostym życiem, koczowniczym. Zbieramy owoce, orzechy i korzenie, polujemy na zwierzęta, których jest zadziwiająco mało. Z dawnych przekazów Starsi dowiedzieli się, że to też jest powiązane z Mchem. Niewiele stworzeń może się nim żywić, a powierzchnia nie skażona wciąż maleje.

Podchodzę do wejścia do wieży. Staram się uspokoić oddech i szalejące serce. Powoli mi się to udaje. Jak na polowaniu. Mam piętnaście lat i jestem najlepszą łowczynią plemienia właśnie dzięki temu, że potrafię się uspokoić. Teraz jednak zwierzyna jest o wiele cenniejsza i niezmiernie bardziej niebezpieczna niż jakakolwiek, na którą zdarzyło mi się zasadzić. Słucham przez dłuższą chwilę, ale wewnątrz panuje kompletna cisza. Zanurzam się w mrok. Czekam aż oczy się przyzwyczają do zmiany oświetlenia.

Jeszcze raz powtarzam sobie, po co tu przyszłam. Chcę użyć mocy wieży, by porozmawiać z kimś z daleka, by zapytać o mamę, czy wróci i kiedy, może nawet ją zobaczyć. Wiem, że to pewnie niemożliwe, że nikt nie komunikował się z nikim z daleka z tej wieży już od lat. Pamiętam jak Starsi przychodzili tu jeszcze gdy byłam małym brzdącem i wracali z coraz gorszymi wieśćmi. Mchu nie dało się zatrzymać, a jedynie spowolnić paląc go jakąś substancją. Później dowiedzieli się, że kilka lat po początkowej fazie rozwoju Mech zaczyna produkować inną roślinność i że ta roślinność jest jadalna dla zwierząt. Iskierka nadziei zapłonęła na nowo. Co prawda wypalone strefy pozostały jałowe, ale i tak przegrywaliśmy i teren zajęty przez Mech był zdecydowanie większy od tego, który udało nam się w ferworze walki zniszczyć. Przeprowadzono testy na ludziach i okazało się, że jeden na dziesięciu był w stanie żywić się zarazem nowymi roślinami, jak i zwierzętami, które je konsumowały. Pozostałych dziewięciu umierało w męczarniach. Nie znaleziono wzorca. Zresztą, jak szukać wzorca gdy brak materiału do testów? Starsi uznali to za kolejną klątwę, karę za to, że nie trzymaliśmy się z dala od wież i zabronili zbliżania się do nich pod karą wygnania. Zerwali kontakty z sąsiednimi plemionami, które postąpiły podobnie, aby zadowolić bogów, którzy chcieli, by ludzie znowu się rozproszyli.

Według pobieżnych szacunków pozostało nam wystarczająco nieskażonego lądu na kilka lat, później będziemy musieli walczyć o terytorium lub ryzykować jedzenie wytworów Mchu. Może młode pokolenie będzie bardziej odporne, bardziej przystosowane do nowej żywności. Mieliśmy wśród nas kilkoro maluchów, z których najstarszy chłopiec, Lin, skończył pięć lat. To one, nasze dzieci, mają szansę na przetrwanie i kontynuację rasy ludzkiej, nie my.

Słyszę jakiś szelest i odwracam się w stronę wejścia, nie patrzę jednak wprost, by nie stracić przyzwyczajenia do półmroku. Nie widzę żadnego zwierzęcia, nie czuję zapachu żadnego z nich. Pewnie wiatr. Stałam się przewrażliwiona. Rozglądam się wewnątrz wieży, wysokiej i wąskiej. Stoję w jednym dużym pomieszczeniu, którego ponad połowę zakrywa Mech. A więc dotarł aż tutaj. To naprawdę ostatni dzień. Mech jest trujący. Nie wolno po nim chodzić, bo wydziela zarodniki, które wdychane prowadzą do bolesnej choroby i śmierci. Po kilku miesiącach przestaje je produkować i wtedy prawdopodobnie częściowo obumiera, by zrobić miejsce nowym roślinom, tym czasami jadalnym.

Zakrywam nos i usta chustą, choć wiem, że to nie pomaga na długo. Patrzę w górę. Wieża nie ma pięter, już nie ma. Widzę schody biegnące naokoło, spiralnie wdłuż ścian, kilka okien i przegniły dach. Kamienie zmurszały i grożą zawaleniem w każdej chwili. Podchodzę do schodów i zaczynam się wspinać. Docieram do pierwszego okna i wyglądam na zewnątrz. Dostrzegam jakiś ruch. Zapamiętuję, by uważać na małe drapieżniki w drodze powrotnej. Idę dalej, a nadzieja umiera we mnie powoli. Tu nic nie ma. Nic, co mogłoby do czegokolwiek się przydać. Osiągam połowę wysokości. Dalej nie ma przejścia, schody rozpadły się na zbyt długim odcinku. Patrzę w dół i dopiero teraz zaczynam rozumieć. Przypominam sobie opowieści Starszych o świecie sprzed Mchu, o substancji zwanej plastikiem, którą łatwo było stopić, a która była wszechobecna, o częstym zastosowaniu metali. Mech pokrywa większą część podłogi wieży, ale to, co pod nim, jest nieregularne, jak stopiona lawa, a to, co wystaje przypomina metalowe płyty. Czuję uścisk w sercu, łzy napływają mi do oczu, chcę krzyczeć, ale nie mogę.

Zniszczyli.

Nie dość im było straszenia nas klątwami.

Zniszczyli wszystko.

Dlaczego?!

Przecież Mech i tak by to zabrał.

Głupi, przeklęci, wszystkiego się bojący starcy! Zabrali jedyną nadzieję, jedyny ratunek, jaki być może mieliśmy. W imię czego? Bo bogowie się obrazili?

Siedzę tu, na tych stopniach, obracając w ręku talizman od mamy, mały kawałek plastiku z guziczkiem. Dostałam go wczoraj, ale tak bardzo bałam się wcisnąć ten guzik. Chciałam być sama, tutaj. Teraz naciskam go raz za razem słuchając jej głosu, a łzy płyną mi po twarzy. Dlaczego nie przyszłam tu, gdy jeszcze kontakt był możliwy? A może dla mnie nigdy nie był? Kiedy zniszczyli urządzenia? Kiedy zakazali chodzenia do wieży pod groźbą banicji? To musiało być w tym samym czasie. Próbuję sobie przypomnieć. Miałam wtedy siedem… nie… sześć lat. Nic nie mogłam zrobić, nic.

Szelest, który poprzednio słyszałam, przybliża się. Powoli przemienia w odgłos kroków na schodach. Drobnych kroków. Podnoszę głowę i dostrzegam Lina. Przyszedł tu za mną. Siada teraz obok, bierze mnie za rękę.

— Co robisz? — pyta.

— Czekam na Mech.

Widzę po jego buźce, że nie rozumie. Zabieram rękę. Odruchowo wciskam guzik znowu. Nagranie, tak to nazwała mama, było dłuższe, wytłumaczyła w nim, że musi iść przegonić Mech, ale wróci do swojej księżniczki i będziemy już zawsze razem, a jeśli zatęsknię to mam poprosić Starsze, a one zaprowadzą mnie do wieży i pozwolą porozmawiać z nią, chociaż nie za często. Udało mi się usłyszeć całość tylko raz, potem coś się stało i zostały mi tylko dwa zdania.

— Co to? — pyta znowu Lin.

— To głos mojej mamy — odpowiadam nie wiedzieć czemu.

— A gdzie ona jest?

Patrzę na niego, na istotę, w której nie ma w tej chwili nic oprócz ciekawości.

— Nie wiem. Może nigdzie.

Siedzimy w ciszy. Mały próbuje zrozumieć, co mu powiedziałam. Ja obracam powoli talizman w ręku. Jak długo przetrwa? Kiedy stracę nawet ten głos? Przed czy po tym jak Mech dotrze na tę stronę wieży?

Lin ciągnie mnie za rękaw.

— Głodny jestem — oznajmia.

Co mnie to obchodzi?, myślę ze złością, nikt cię tu nie zapraszał.

Wyrywam mu rękaw, ruszając w górę schodów. Dzieciak chwieje się, próbuje złapać równowagę, chaotycznie macha rękoma, a na jego buzi maluje się przerażenie. Odruchowo rzucam się w jego kierunku i w ostatniej chwili łapię za nogę. Ostrożnie wciągam małego z powrotem, chwytam w ramiona. Lgnie do mnie pochlipując. Szepcę jakieś pocieszające głupoty i schodzimy na dół. Mech prawie dosięga wyjścia, ale jakoś się przeciskamy z nadzieją, że zarodniki nie unoszą się zbyt wysoko.

Z oddali, spośród Mchu, słyszę pozostałe dwa zdania zostawione mi przez mamę, teraz powtarzane ciągle: “Kocham cię, córeczko. Proszę, przychodź rozmawiać ze mną często.”

Do pobrania:

e-pub

mobi

pdf