SHORTSTORIES

Smok nie istnieje, ale ma się dobrze

11.09.2019 19:28

Młody książę przemierzał komnatę długimi krokami, z entuzjazmem wymachując rękoma. Tłumaczył swoim przyjaciołom, dwu równie jak on niedojrzałym arystokratom i jednemu młodzieńcowi szemranego pochodzenia, swój najnowszy pomysł, zapożyczony z sąsiedniego, znacznie większego, królestwa.

Nagle zatrzymał się i spojrzał wyczekująco na słuchaczy. Napotkał mur niezrozumienia.

– Powtórzyć? – zapytał.

Młodzi ludzie zaczęli się kręcić na krzesłach, chrząkać i niezrozumiale mruczeć pod nosami. W końcu odezwał się Cregg, o którym wszyscy oprócz męża matki wiedzieli, że jest bękartem.

– Niech to podsumuję. W trakcie tych swoich zagranicznych studiów spotkałeś ludzi, którzy zajmują się nauką, oceniają innych ludzi zajmujących się nauką, dostają za to kasę od króla, którą dzielą się z innymi ludźmi zajmującymi się nauką. Tego rozdawania pieniędzy nie rozumiem, ale mniejsza z tym. Tak więc ci ludzie spotykają się czasami, by rozdzielić tę kasę, poklepać się po plecach, pogadać, popić, pojeść i tyle. I chcesz, żebyśmy tu sobie urządzili podobne zgromadzenie. Zgadza się?

Książę Joseph, dla przyjaciół i rodziny Josi, usiadł i prawie ukrył twarz w dłoniach. Zatrzymał się jednak w pół gestu, westchnął tylko i podjął się wyjaśnienia nieścisłości.

– Oni naprawdę zajmują się nauką. Badają różne rzeczy.

Młodzieńcy spojrzeli po sobie z powątpiewaniem. Królestwo Ellanu było wyspą długą na trzydzieści i szeroką na może piętnaście mil, szczycącą się jedną górą, kilkoma wzgórzami i malowniczymi klifami. Ludzie żyli tu z rybołówstwa, niezbyt skutecznej uprawy roli, hodowli owiec, tudzież krów, oraz od niedawna – z turystyki. O nauce nie mieli zbyt wielkiego pojęcia, a i badać nie za bardzo wiedzieli co. Rudowłosy Lucas wyraził zdanie wszystkich:

– To raczej nudne. Myślałem, że zaproponujesz spotkania z damami, przy alkoholu i fajce. Wtedy możemy sobie podyskutować o czym chcesz, nawet o nauce.

Książę zmarszczył brwi.

– A ja myślałem, że więcej w was ducha odkrywców, że macie jakieś ambicje intelektualne…

– Oczywiście, że mamy! – entuzjastycznie podszedł do sprawy, jak do każdej zresztą, niepoprawny optymista Aldyn. – Co mielibyśmy nie mieć?

Pozostali spojrzeli na niego zdziwieni. Wzruszył ramionami.

– Co nam zaszkodzi spróbować? – dodał. – Słyszeliście Josi? Kasa, jedzenie, picie. Może i damy dołączą…

Nie dołączą, pomyślał książę, ale był na tyle mądry, by nie powiedzieć nic na głos.

– To jak? – zapytał. – Jesteście ze mną?

– Jasne – odparł nie do końca przekonany Cregg.

– Yhm – wymruczał niepewną zgodę sceptyczny i leniwy Lucas.

– Dawaj. Mamy nazwę? – zapytał Aldyn.

Josiemu zrobiło się ciepło na sercu. Pierwszy etap zakończony.

– Będziemy się nazywać Rojel-sosajty. To podobno znaczy Towarzystwo Królewskie. A co do naszych zadań – Aldyn, naskrob listę członków i jakiś statut, możesz się oprzeć na statucie związku rzeźników, Cregg, znajdź coś do zbadania, przydałoby się coś chwytliwego, żeby przykuło uwagę króla, Lucas, wynajdź nam jakieś wspólne oznaczenia, nie wiem, broszki, krawaty czy coś, i znajdź nam salę bez przeciągów na siedzibę. Pierwsze spotkanie jutro.

– A ty?

– Ja porozmawiam z królem.


Król Harold nie był szczęśliwy, gdy usłyszał o najnowszym kaprysie swego wnuka i następcy. Przez chwilę pomyślał nawet o wydziedziczeniu szaleńca, ale jak dotąd nikt z pozostałych potomków nie kwapił się do powrotu na wyspę, więc nie miał wielkiego wyboru. Zamyślił się głęboko. Może uda się jakąś korzyść z tego wyciągnąć…

– Powiedz mi, Josi – zagadnął krojąc stek – ile pieniędzy byście chcieli?

Książę poruszył się na krześle. To było jedno z tych pytań, które przyprawiały go o ból głowy. Zaczynał żałować, że nie poczekał z tematem do następnego dnia, kiedy już mieliby plan działania i ogólnie większe pojęcie o tym, co zamierzali badać i o funduszach na to potrzebnych.

– Nie wiem – odpowiedział zgodnie z prawdą. – Nie chcielibyśmy narażać królestwa na zbyt wielkie wydatki.

Król pokiwał głową.

– Rozsądnie, chłopcze, rozsądnie – skomentował popijając mięso winem. – A po co ci moja zgoda? Księciem w końcu jesteś, nie muszę ingerować we wszystkie twoje zabawy.

Ani cię niańczyć, dodał w myślach.

To też było trudne.

– Bo widzisz, dziadku, to jest, wasza wysokość, w królestwie za morzem król sprawuje patronat nad Rojel-sosajty.

Harold przeżuwał następny kawałek steku bez zrozumienia dla sentymentów wnuka. Młodzieniec zaczynał się pocić.

– No i nazwa – wydukał. – Rojel, rozumiesz? To znaczy królewskie. A jakie to stowarzyszenie królewskie bez króla?

Monarcha roześmiał się szczerze, aż sos skapnął mu z brody na talerz.

– Poszukujesz prestiżu, mój wnuku! – wykrzyknął. – To dobrze, bo kraj i jego władca muszą mieć prestiż. Niech ci będzie. Powołaj to swoje Rojel coś tam, daję ci tymczasowe wsparcie.

– Dziękuję, wasza wysokość! – uradował się książę i uściskał dziadka.

– Czekaj, czekaj – ostudził jego zapał starzec. – Mam też dla tego nowego tworu zadanie. Jak je wykonacie, to pomyślę nad stałym, jak to nazwałeś? A, patronatem. A jak nie, no cóż… nie można mieć w życiu wszystkiego.


– Co wymyślił?! – wykrzyknął Cregg spoglądając z ledwie skrywaną rozpaczą na listę możliwych przedmiotów badań naukowych, którą trzymał w ręku.

Josi poklepał go po ramieniu i podprowadził do krzesła, na które brunet osunął się z rezygnacją.

– Spokojnie – powiedział książę. – Nie pozbywaj się listy. Przedyskutujemy twoje projekty i zajmiemy się nimi, tyle że trochę później. Wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo ze starym. Właściwie jestem zaskoczony, że nie namyślał się przez miesiąc, ani nie wynalazł nam jakiegoś niemożliwego zadania.

– Doprawdy? – wtrącił się Lucas. – Uważasz, że udowodnienie, naukowe podkreślam, że smok był niepoczytalny w momencie podpisywania umowy z margrabią Dupkiem, znaczy Dupoint, nie mieści się w definicji zadania niemożliwego?

– A w ogóle, po co mu to? – zainteresował się Aldyn.

Książę uśmiechnął się lekko.

– Zobaczymy – odpowiedział. – Dziadek potrzebuje jakoś odzyskać gada dla społeczeństwa, jak on to nazywa. Smoczyca jest popularna, turyści ją lubią, przepadają wręcz za smoczątkami. Problem w tym, że cały zysk z przedsięwzięcia idzie do kieszeni margrabiego, bo to on prowadzi ten cholerny park rozrywki. Wiecie, że dziadek zwolnił go z podatków, żeby się turystyka rozwijała.

– To czemu ich nie opodatkuje teraz?

– Nie może. Dupek rozpęta burzę, narobi nam negatywnych opinii, turyści przestaną przyjeżdżać. Takie tam.

– Co mu da udowodnienie, że smoczyca była niepoczytalna?

– Umowa stanowi, że na okres dwudziestu lat margrabia Dupoint ma wyłączne prawo do prezentacji gadziny i jej potomstwa publiczności. Na tej podstawie chłopi wydzierżawili mu łąki. Gdyby udowodnić, że jedna ze stron nie wiedziała, co podpisuje, umowa nie miałaby racji bytu. Co więcej, jeśli naukowo wykazać, że Dupek nakłonił Mirelkę do podpisania kontraktu podstępem, to on nagle staje się najgorszą szują, nikt mu nie wierzy, a my odzyskujemy smoka, i dodatkowo zainteresowanie powinno wzrosnąć.

– A jego wysokość daje nam pieniądze na to towarzystwo naukowe, tak? – podsumował Aldyn.

– Tak.

Zadumali się. Problem nie należał do trywialnych, bo jak tu udowodnić niepoczytalność takiego stworzenia jak smok?


Postanowili zbadać smoczycę. Jako że książę Joseph był zbyt łatwo rozpoznawalny, wziął na siebie ciężar składania do kupy obserwacji polowych i wyciągania wniosków, a także organizowanie zebrań, dbanie o zaopatrzenie i tym podobne drobiazgi. Jego trzej przyjaciele zaś pojedynczo i grupowo odwiedzali park rozrywki i obserwowali smoczycę z młodymi. Nikt nigdy nie studiował smoka na poważnie, więc zaczęli traktować swoje zajęcie z należnym entuzjazmem. Nie zauważyli, kiedy z rolników stali się naukowcami. Coraz rzadziej myśleli o unikaniu badań naukowych na rzecz pijaństwa czy towarzystwa młodych niekoniecznie dziewic.

Nawiązali kontakt z Rojel-sosajty w królestwie za morzem i uzyskali ich zainteresowanie. Dwóch uczonych nawet wybrało się do Ellanu, by wspomóc, a przynajmniej poobserwować badania nad smokiem. Mierzyli i ważyli smoczęta, pomimo utyskiwań margrabiego, który w końcu zawsze kapitulował przed autorytetem starszych uczonych, liczyli. Obserwowali zachowanie zarówno małych jak i matki. Nic. Żadnych wskazówek co do potencjalnej niepoczytalności, nawet tyciego załamania nerwowego czy choćby śladu depresji.

– Możemy się w tym wszystkim mylić – zauważył Cregg. – Nie wiemy, co jest normą dla smoków. A nie możemy nawet z nią porozmawiać, nigdy nie odpowiada. Nie mam pojęcia, jak margrabia i Mirelka ten kontrakt uzgodnili.

– I co z tego? – zapytał jeden z gości, brodaty Eustachy. – Nawet gdybyśmy znali normy, zdrowie psychiczne jest zbyt efemeryczne do wiarygodnej analizy. Chyba, że ktoś zachowuje się wyraźnie jak szaleniec.

Drugi z gości, o imionach John Eric, łysawy, gładko ogolony starzec poruszający się o lasce, odłożył cygaro, pociągnął solidny łyk koniaku, i oznajmił:

– Ona musiała być szalona. Przecież dopiero co wysiedziała potomstwo.

Książę pokręcił głową.

– Nie ryzykowałbym tej linii rozumowania – stwierdził. – Margrabinie się nie spodoba i wywoła burzę w swoim kraju, a wiecie jak tam do tego podchodzą. Staniemy się szowinistami dla całego świata i szlag turyzm trafi.

Starzec się obruszył.

– Przecież to prawda – zaprotestował. – Hormony, instynkt macierzyński, to wszystko wpływa na kobiety, znaczy smoczyce pewnie też…

Eustachy westchnął.

– Wiemy o tym, wiemy – uspokoił kolegę. – Ale to za mało. I nie mamy pojęcia, jak działają hormony w smoku. A tak przy okazji, gdzie jest ojciec maluchów? Z powietrza się przecież nie wzięły.

Piątka naukowców i potencjalnych naukowców popatrzyła po sobie. Szósty, Lucas, któremu przypadło tego dnia napisanie podsumowania, potrząsnął głową, przeczytał jeszcze raz to, co właśnie naskrobał, a w końcu powiedział grobowym głosem:

– Panowie, mamy więcej problemów niż tatuś smok. Po pierwsze, jeśli ekstrapolujemy wyniki pomiarów maluchów na matkę, to Mirelka nie ma prawa latać, nawet gdyby jej kości były puste jak u ptaków, po drugie ona nie ma prawa zionąć ogniem i nie eksplodować, po trzecie ja nawet nie potrafię ustalić, skąd ona się wzięła!

Ostatnie wykrzyknął z rozpaczą w głosie.

– Jak to? Skąd się wzięła w Ellanie? – zapytał Aldyn.

– W Ellanie, na świecie, w ogóle. Jakoś mi to ani z historii, ani z ewolucji nie wychodzi!

Wszyscy rzucili się do papierów, przeglądali zapiski i wnioski chaotycznie, co chwila mrucząc “niemożliwe”, “tak nie może być”, “a niech mnie”. W końcu usiedli zadumani, zrezygnowani.

– Badania są w porządku – wyraził swoje zdanie John Eric.

– Tok rozumowania jak najbardziej poprawny – dodał Eustachy.

Starcy popatrzyli po sobie. Nigdy w swoich długich karierach zawodowych nie spotkali się z niczym tak zagadkowym.

– Widzieliśmy to wszystko na własne oczy – zaczął John Eric. – Ale z daleka.

Brodaty pokiwał głową.

– Czas przyjrzeć się smoczycy z bliska – oświadczył. – Z tak bliska jak to tylko możliwe.


Zaczaili się przy ogrodzeniu niedaleko pieczary i poczekali, aż ostatni ze zwiedzających opuszczą park po pokazie smoczych ogni. Jeden z pracujących tam pastuchów wpuścił ich do środka, gdy już i obsługa rozeszła się do domów.

Powoli zakradli się do siedziby smoka. Cregg prowadził, jako że znał okolicę lepiej niż przyjezdni. Starsi uczeni dreptali za nim. Zespół badawczy był z konieczności ograniczony. Łatwiej było przemycić mniej osób, i chociaż starsi mężczyźni nie byliby pierwszym wyborem, to wysłano ich jako najmniej zaznajomionych z postacią smoka, a po cichu także liczono na ich naukową ekspertyzę i autorytet ich Rojel-sosajty, które istniało przynajmniej od kilkudziesięciu lat.

Powolutku ekipa skradała się dość szerokim korytarzem. Z dala słyszeli pochrapywanie smocząt. Jeśli matka też spała, to musieli ją obudzić, co mogło nastroić ją negatywnie do całego przedsięwzięcia. Wkrótce ich oczom ukazała się pieczara słabo oświetlona przez nieliczne pochodnie. W odległym kącie, skulone jak koty, spały trzy smoczęta. Ich łuski migotały błękitno i zielonkawo w świetle pochodni. Mężczyźni zatrzymali się chłonąc ten sielski widok. Nagłe sapnięcie wyrwało ich z kontemplacji. Jednocześnie odwrócili wzrok i zagapili się na środek pomieszczenia, gdzie siedziała smoczyca obserwując ich uważnie. Zawahali się i tylko sile woli zawdzięczali to, że nie rzucili się do ucieczki. Jeszcze może temu, że żaden nie chciał wyjść na tchórza przed innymi. Za swój wysiłek zostali nagrodzeni perlistym śmiechem i słowami Nie bójcie się, wiem, że nie chcecie nas skrzywdzić, które pojawiły się w ich głowach, bez pośrednictwa uszu.

– Sssłyszymy cię – wyjąkał John Eric, siadając z wrażenia na pobliskim kamieniu.

Słyszycie – przyznała smoczyca. – Ze sobą nawzajem też możecie rozmawiać za pomocą myśli, dopóki jesteście w zasięgu mojego pola telepatycznego.

Popatrzyli po sobie.

Eustachy? – pomyślał John Eric.

Panowie? – to Cregg.

– Nie, nie wierzę – Eustachy gapił się wybałuszonymi oczami na Mirelkę. – Telepatia nie istnieje.

Smoczyca przekrzywiła głowę.

Masz rację – przyznała, co wywołało zdziwienie całej trójki. – Nie istnieje w waszym wymiarze. Ale ja przeniosłam was częściowo do innego, dlatego musicie być w moim zasięgu. Ja was utrzymuję pomiędzy wymiarami, beze mnie nie zdołalibyście przeżyć poza swoim ojczystym.

Mirelka przybliżyła wielką trójkątną głowę do swoich gości. Byli niemal pewni, że wyraz jej pyska układał się w uśmiech, i że tym razem to jej wola powstrzymywała ich od paniki i że ich paraliżowała, trzymając w miejscu. Ogromne pomarańczowe oczy zdawały się oceniać ludzi. Światło pochodni wydobywało z łusek smoczycy wszystkie kolory tęczy, z przewagą czerwieni.

Po chwili Mirelka zamrugała i odsunęła głowę. Złożyła ją na przednich łapach zaopatrzonych w potężne szpony. Zaklęcie prysło i mogli się już poruszać, nie chcieli jednak uciekać. Teraz ciekawość przeważyła. Zaczęli obchodzić smoczycę wokół, wyciągnęli miary, dotykali łusek, zapisywali wyniki, mruczeli pod nosami. Eustachy nawet spróbował podnieść jedną ze smoczych łap, bez powodzenia, chociaż mógł przysiąc, że Mirelka nie opierała się jego działaniom.

Jedynie Cregg stał na uboczu wpatrując się w gada z zachwytem. Nigdy wcześniej nie miał okazji przyjrzenia się smokowi z bliska. Mirelka wskazała mu wzrokiem pochrapujące w kącie maluchy.

Nie mają jeszcze imion – pomyślała do niego. – Dopiero za kilka lat, gdy będzie wiadomo, jakie są, co lubią.

– A ty? Mirelka? – zapytał podchodząc do smocząt, które nawet nie zauważały jego obecności, zapewne mentalnie utulone do snu przez matkę.

Zaśmiała się i przesłała mu wrażenie zarumienienia.

Tak naprawdę Mirabelka, bo zeżarłam wszystkie śliwki w promieniu wielu mil od naszej nory, powodując niemałe kłopoty.

Cregg nie mógł powstrzymać śmiechu. Pozostali uczeni nawet tego nie zauważyli.

– Czemu nam pomagasz? – zapytał, gdy już się uspokoił.

Popełniłam błąd. Nie chciałam, by moje dzieci kryły się po jaskiniach przed turystami, jak to wymyślił król na początku, kiedy jeszcze próbował udawać, że nas nie ma, no i namówiłam margrabiego na ten park rozrywki. Powinnam była porozmawiać z monarchą, a tak… teraz nie mają chwili spokoju, ludzkie dzieci targają je za uszy i ogony, i nie możemy nawet odpowiedzieć po smoczemu, bo narobimy kłopotów królowi i pewnie rozmaici rycerze i im podobni zaczną na nas polować.

Smutek w myślach smoczycy objął swoim zasięgiem także dwóch uczonych z sąsiedniej wyspy, pogrążonych w rozmowie. Jak na komendę przerwali i spojrzeli na Mirelkę.

– Mamy kilka pytań – zaczął John Eric – bo nic nam się nie zgadza.

Pytajcie.

– Jak to jest możliwe, że latacie? Albo ziejecie ogniem? W ogóle istniejecie, bo twoje ciało, bez urazy, zdaje się nieproporcjonalne i nie powinnaś oddychać czy móc się poruszać. Telepatia też nie ma racji bytu. Jakby… jakby czegoś ci brakowało.

Smoczyca objęła ich myślą, przefazowała lekko. Czuli teraz cząstkę tego, co ona. Nie widzieli, bo tego nie dało się zobaczyć, ale właśnie czuli. Sami zdawali się wyblakli, jednowymiarowi, szarzy, smoczęta bardziej barwne, ale niemal niezauważalne w porównaniu do majestatu matki. Smoczyca rozciągała się pomiędzy wymiarami, jej ciało pełne gracji i mocy, promieniujące witalnością i potęgą. Była całością, jednością, a zarazem przedłużała swe istnienie, by objąć nim maleństwa, którym dała życie, ale i niezliczoną ilość stworzeń niedostrzegalnych dla istot zdolnych się poruszać tylko w czterech wymiarach, jak mieszkańcy Ellanu.

Smoczyca wycofała się pozostawiając gości własnym myślom. Opuścili grotę nie zamieniając ze sobą ani słowa.


Margrabia Dupoint wrzał ze wściekłości, gdy odprowadzany śmiechem i niepochlebnymi okrzykami wsiadał na statek, który miał go zawieźć do rodzinnego kraju. Z początku myślał, że to tylko kaprys króla, który powołał sobie Rojel-sosajty złożone z niedoświadczonych młokosów, aby odebrać mu kontrakt ze smokiem. Planował już zemstę, napisał nawet kilka listów szkalujących Królestwo Ellanu, które miały na zawsze pogrzebać opinię wyspy jako raju dla turystów, gdy prom dostarczył gazety z pobliskiego, potężnego królestwa, a w nich artykuł tamtejszego towarzystwa naukowego.

Jak niepyszny zamknął park rozrywki, spakował siebie i swoją rodzinę zarzekając się, że jego stopa nigdy nie postanie na ziemi żadnego z tych parszywych krajów, i wykupił bilety na najbliższy statek do domu. Mógł wyśmiewać młodych naukowców i protestować przeciwko wynikom badań jakiegoś tam stowarzyszenia z zapyziałej wysepki, ale nie był w stanie obalić publikacji starego i szanowanego towarzystwa naukowego.

Król Harold przejął atrakcję turystyczną, zmienił zasady interakcji turystów ze smokami, oddał większość terenu w ręce chłopów, którzy sami ustalili, ile bydła i owiec pozwolą smokowi zjeść, a na koniec przekazał całe przedsięwzięcie pod opiekę Creggowi. Otoczył także stałym patronatem lokalne Rojel-sosajty, z którego był niezmiernie dumny. Aby zapoznać władcę bliżej z badaniami towarzystwa, jego członkowie spotkali się z monarchą w jaskini smoczycy. Tam też wyjaśnili mu, jak doszli do oczywistego dla wszystkich, łącznie z Mirelką, wniosku, że smoki nie mają prawa istnieć, a co za tym idzie podpisywać kontraktów.

KONIEC

Do pobrania:

e-pub

mobi

pdf